Wykonała Zochan

piątek, 21 lutego 2014

Rozdział 4

Witam po długiej nieobecności!
Ostatnio nie mam czasu i chęci by pisać, ale nieważne :)
Nie wiem czy ktoś pamięta o tym blogu i czy przeczyta kolejny rozdział, cóż tak już bywa.
Proszę wybaczyć moje zaległości jeżeli chodzi o czytanie. Po prostu mam mnóstwo lektur do przeczytania i tysiące sprawdzianów...poza tym ostatnio, ech nieważne xD
Zapraszam do czytania!
PS. Na starym blogu prawdopodobnie notka ukarze się...NIGDY! Wybaczcie, ale nie mam ochoty i pomysłu jak ciekawie ją rozwinąć. Dziękuję też za komentarze i obserwowanie mojego bloga. 

~*~

-Nigdzie nie idę!- wrzasnęłam. Oliver uparł się żebym poszła z nim do klubu. Po tym jak całą sobotę przesiedziałam przykryta kołdrą, postanowił przywołać mnie do porządku.- Co jeśli go tam spotkamy?
-Wtedy zostanę zmuszony do użycia moich umiejętności kung-fu!- przewróciłam oczami gdy Oli pokazał mi pare swoich chwytów. Uwierzcie mi, on na pewno nie obroniłby mnie przed nim. Ha nie dał by rady W potyczce przeciw naszemu kochanemu sąsiadowi.-Blanca, udało mi się przekonać nawet Mich! Bez Ciebie to już nie będzie ta sama impreza.
-Obiecuję Ci, że następnym razem się z wami wybiorę. Zrozum, nie chcę pokazywać się teraz na mieście, jest duże ryzyko, że go spotkam.- uznałam, a Oli zrobił naburmuszoną minę, która doskonale pokazywała jak bardzo nie lubi kiedy się mu odmawia. Wzruszyłam ramionami i znów schowam się pod kołdrę.
-Jędza.- wrzasnął i trzasnął drzwiami. Wiem, że Oliver chciał mi pomóc, ale ja naprawdę bałam się wychodzić na zewnątrz. Nie chcę nawet myśleć, że już jutro będę musiała pojechać na uczelnie. W dodatku czekała mnie jeszcze praca w kawiarence, w której może pojawić się mój były.

Jeszcze godzina pracy i Michelle może wrócić do domu. Dzisiejszy dzień był jej zdaniem udany- ani razu nie wywróciła się, ani nie palnęła głupoty przy swoim szefie. Sama szczerze mówiąc była tym faktem lekko zdziwiona. Może to podekscytowanie przed jej wyjściem z przyjaciółmi sprawiło, że nie mogła skupić swoich myśli na Sasorim. Nie, to z pewnością nie to. Dziewczyna obiecała sobie dzisiejszego ranka, że jeżeli jeszcze raz ośmieszy się w obecności mistrza, natychmiastowo złoży rezygnację z pracy.
-"Jeszcze tylko godzinka, a szefa nie ma w pobliżu, ha jednak jak coś sobie obiecam, potrafię dotrzymać słowa."- pomyślała niosąc do kuchni brudne naczynia. Niespodziewanie w drzwiach pojawił się Sasori. Kelnerka nie zauważyła go i jak to się zdarza w filmach, wpadła na mężczyznę wywracając na ziemie całą tacę naczyń.
-O mój Boże, przepraszam!- wrzasnęła, a gdy zorientowała się na kogo wpadła, odebrało jej mowę. Czuła na sobie spojrzenie mistrza, a w całym lokalu zapadła grobowa cisza. Michelle nie słyszała nawet sonaty Beethovena, która wciąż grała w głośnikach. Wydawało jej się, że moment od kiedy upuściła tacę trwa dobrą godzinę, a w rzeczywistości od zdarzenia minęła niespełna minuta. Nagle dotarło do niej, że jak najszybciej musi zebrać stłuczone szkło. Sasori nachylił się do jej ucha i oznajmił, iż musi z nią porozmawiać. Michelle przełknęła głośno ślinę, przytaknęła, a mężczyzna zawrócił do kuchni. Gdy posprzątała od razu udała się na zaplecze. Szef już tam na nią czekał.
-Michelle..-zaczął, ale dziewczyna nie dała mu dokończyć.
-Nie, proszę wybaczyć. Ja chyba.. nie nadaję się do tej pracy. Szybciej będzie jak sama odejdę.- powiedziała ze łzami w oczach i zdjęła fartuszek (wiecie, taki jaki mają kelnerki..w każdym razie pod spodem miała spódniczkę xd). Nie chciała się więcej upokarzać, nie przy nim. Był jej największym autorytetem. Nie chodziło jej już o same uczucia, które do niego żywiła. Sasori naprawdę był jej mentorem- utalentowany, punktualny, odpowiedzialny. Zawsze miał nad wszystkim kontrolę, a pod jego nadzorem ludzie w kuchni pracowali jak w szwajcarskim zegarku. Tylko ona wszystko psuła. Takie przynajmniej miała wrażenie.
- O czym ty mówisz?- zapytał.- Chyba nie myślisz, że wezwałem Cię tutaj żeby Cię zwolnić?- zapadła cisza. Dziewczyna nie wiedziała co ma powiedzieć.
-A, a więc po co?- mężczyzna spojrzał na nią troskliwie i lekko się uśmiechnął.
-Jesteś ostatnio roztargniona, wydaje mi się, że coś Cię gnębi. Chciałem o to zapytać. Pracujesz tu już jakiś czas i ech, nie wiem jak to powiedzieć. Jesteś w załodze, która jest dla mnie jak rodzina. Martwię się o Ciebie.- Michelle wydawało się, że się przesłyszała. Czy jej mistrz się o nią martwi?
-Wszystko dobrze, po prostu...ostatnio trudniej mi się na czymkolwiek skupić.- uznała i usłyszała jak Sasori podchodzi do niej. Serce zabiło jej mocniej. Podniosła wzrok i napotkała jego spojrzenie. Ich twarze były teraz bardzo blisko siebie.
- Widzę, że nie chcesz mi mówić o swoich problemach.
-To nie tak!- krzyknęła, od razu karcąc się w myślach. Nie może podnosić głosu, szczególnie w jego obecności.
-Załóż fartuszek, nie mam zamiaru Cię zwolnić i nawet nie myśl o odejściu!- powiedział i położył rękę na jej ramieniu.
-Ja..- szepnęła. Tak bardzo chciała go teraz pocałować. Już miała przyciągnąć go do siebie, niestety w pokoju pojawił się ktoś jeszcze.
-Saso, człowieku! Twoja restauracja przynosi straszne zyski! Jest nawet lepiej niż w poprzednim miesiącu!- wrzasnął blondyn.- Hoho, chyba w czymś Ci przeszkodziłem.- czerwonowłosy zaśmiał się pod nosem i odsunął się od dziewczyny.
- Michelle wracaj do pracy.- rozkazał i podszedł do Deidary. Dziewczyna wykonała jego polecenie. Jej serce wciąż waliło jak szalone. Nie mogła uwierzyć w słowa mężczyzny. Po raz pierwszy rozmawiał z nią w tak troskliwy sposób.


~*~


No jest kolejny krótki rozdział, mam nadzieje, że chodź trochę się Wam spodobał. :)
Wykonała Zochan